Pierwszy raz mi się tak zdarzyło. Wyszedłem na jeszcze większego łakomczucha niż jestem w rzeczywistości. Granada słynie z barów serwujących owoce morza, więc udaliśmy się do jednego z nich po seansie zachodu słońca na mirador de San Miguel. Na stolik w barze Los Diamantes trzeba trochę poczekać, obserwując rozhulanych gości, ale zdecydowanie warto.
Krótka narada i zamawiamy połowę menu. – O nie, tego będzie znacznie za dużo. Nie zjedzą państwo – odradza zdziwiona kelnerka, jeszcze nie wiedząc z kim ma doczynienia. Usuwamy kilka zamówień i wyczekujemy.
Na naszej części długiego, współdzielonego stołu zaczynają pojawiać się rarytasy. Zanurzam widelec po kawałek marynowanego, równiutko pokrojonego pomidora. Jego słodycz przesiąknięta jest ostrością oliwy, a kwiaty soli morskiej, którym jest posypany, rozbudzają apetyt na więcej.
Następnie zabieramy się za małże gotowane w bulionie, smażone kalmary, ośmiornice, sardynki i krewetki, które uprzednio sowicie skrapiam sokiem z cytryny. Są lekkie, chrupiące i rozpływających się w ustach, zupełnie jakbym jadł kruche obłoki. I to tyle. A ja wciąż jestem głodny. Łapię wzrokiem kelnerkę, która nie doceniła moich możliwości, i zamawiam ośmiornicę po galicyjsku. Jest taka jaką lubię: mięciutka, hojnie obsypana wędzoną papryką i taplającą się w oliwie.
I dalej jestem głodny. Domawiam znowu, ku przerażeniu kelnerki, tym razem małże navajas, małże scyzorykowe. To moja pierwsza styczność z tymi dziwnymi stworzeniami. Są kremowe, o świeżym jodowym smaku przykrytym masełkiem pietruszkowym. Zjadłbym jeszcze, ale nie będę zamawiać czwarty raz podczas jednego wieczoru…
Podziel się tą kulinarną historią ze znajomymi, będą Ci wdzięczni za rozbudzenie apetytu!
Wasz,
Rozkoszny
Bar Los Diamantes II
Calle Virgen del Rosario, 12
18009 Granada