“Najlepsza fotografia kulinarna. Dwie nagrody, jedna noc! Od redakcji i od Was – czytelników. Dziękuję wszystkim, którzy wspierali i oddawali głosy. Jestem jedyną osobą w tym roku z taką ilością nagród. Dziękuję!” – moje pierwsze słowa napisane na Facebooku po otrzymaniu nagrody. Pełne niedowierzania i szoku, że wygrałem aż dwie statuetki.
Zacznę od początku. Jak każdy kto interesuje się tematyką kulinarną i siedzi w świecie blogów/ instagramów, znam kultowy magazyn Saveur i ich co roku przyznawane nagrody najlepszym oraz wyróżniającym się blogerom. Kiedy pojawiły się prenominacje, w których czytelnicy mogli zgłaszać blogi w 12 kategoriach, nawet nie ośmieliłem się poprosić Was o głosy. Finalnie w tym roku było aż 30 tysięcy zgłoszeń. Mały blog z Polski przecież na pewno nie mógł stawać w szranki z zagraniczną konkurencją.
Jednak stało się inaczej. 1 sierpnia dostałem maila od redakcji Saveur, że zostałem wyselekcjonowany z ponad 30 tysięcy zgłoszeń w kategorii Najlepsza Fotografia Kulinarna. Może jednak ktoś z Was mnie zgłosił, ale z pewnością zrobiła to moja przyjaciółka, która mówi, że jestem jej ulubionym blogerem. Dziękuję, jeśli czytasz, a pewnie tak!
Kategoria Najlepsza Fotografia Kulinarna okazała się największym wyróżnieniem. Zostałem wrzucony do jednego worka z profesjonalnymi stylistami i fotografami kulinarni z długim stażem. Wystarczy spojrzeć na prace The Freaky Table, Claudia Godke, Krautkopf, Lab Noon i Marty z What Should I Eat for Breakfast Today, którą śledzę od wielu lat. Oglądając prace koleżanek po fachu, nawet nie ośmieliłem pomyśleć o wygranej – sama nominacja była zaszczytem.
Tymczasem po ogłoszeniu zaczął się cały szum: Gazeta Wyborcza, Teleexpress, Pytanie na Śniadanie, Radio Eska i wiele innych. Zaznałem po raz pierwszy zainteresowania medialnego, które z kolei przysporzyło mi nowej publiki, tym samym poszerzając nasze kameralne grono hedonistów na Rozkoszny.pl. Został nim także prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc, z którym nawiązałem współpracę, pozwalającą mi polecieć do Charleston. Dziękuję Panie Prezydencie, że wspiera Pan młode talenty!
Na nieszczęście 2 tygodnie przed wylotem złamałem rękę, a dokładniej głowę kości promieniowej; przesunięcie, ukruszona kość, tragedia. Gotowanie i fotografia na jakiś czas poszły w odstawkę, także cały wyjazd stanął pod znakiem zapytania, a mi jedynie zostało czekanie w niepokoju na decyzje lekarzy. Dzięki usilnym prośbom zostałem “odkuty” z gipsu i ubrany w ortezę (która ponoć wygląda “super cool”).
To nie koniec nieszczęść. Podczas lotu do Charleston moja walizka z całym dobytkiem została zgubiona, o czym dowiedziałem się w Chicago. Chwilę później nie udało mi się dobiec do gatu, gdzie mój samolot powoli przygotowywał się do startu, aż w końcu odleciał na moich oczach. Zostałem zmuszony do koczowania na lotnisku przez następne godziny. Po 27 godzinach podróży do hotelu trafiłem bez walizki i dobytku.
Zdruzgotany zmęczeniem i stresem zapadłem w sen i chciałem się już nigdy się nie wybudzić. Zresztą kto by chciał wychodzić z łóżka takiego jak te w The Dewberry?
W ubraniach, które miałem na sobie przez 27 godzinną podróż ruszyłem na śniadanie. Zdecydowałem się na lokal Toast, który płomienie polecał mi taxówkarz z taryfy, którą musiałem wziąć jadąc z lotniska. A jeśli płacę za taxi 34 dolary, to mam nadzieję, że informacje w niej sprzedawane będą na wagę złota. Były.
Niedziela. Długa kolejka mieszkańców Charleston wyczekiwała stolików, aby zjeść brunch/śniadanie (choć pierwsze słowo wydaje się trochę nieadekwatne) w jednym z najbardziej kultowych lokali w mieście. W swoim wymiętym stroju oraz żałością w oczach wyminąłem slalomem kolejkę i dostałem pojedyncze miejsce przy barze. Ależ to było cudowne śniadanie. Zdecydowałem się na tosty francuskie faszerowane brzoskwiniami i polane syropem z cydru brzoskwiniowego. W menu była notka, że pozycję poleca New York Times, cóż, ja także. Chleb był idealnie wilgotny z lekko chrupiącą skórką, a brzoskwinie wewnątrz rozpływały się w ustach i wbrew wyobrażeniom całość nie była za słodka. Za słodka była moja dolewka americano, gdyż przez przypadek nalałem sobie syropu…
Jedząc tak rozkosznie śniadanie, przysłuchiwałem się gwarowi i rozmowom z pobliskich stolików. Ku mojemu zaskoczeniu dziewczyna siedząca zaraz koło mnie przy barze opowiadała, że przyjechała na galę Saveur i jest blogerką. Była to Mica z Let’s Taco Bout It. Jedna z najzabawniejszych osób jakie miałem okazję poznać. W atmosferze radości i rozmów, dostałem maila, iż mój bagaż jedzie już do hotelu. Uff.
Rejestracja, odebranie badge’u i powolne poznawanie innych blogerów oraz gości. Pierwszym punktem programu była wycieczka po Charleston. Mieliśmy do wyboru dorożkę lub zwiedzanie piesze. Ja z lenistwa wybrałem mniej męczącą opcję. Pogoda była ładna, słońce świeciło, a architektura przyjemna dla oka. Charleston to miasto, które zdecydowanie warto zobaczyć. Tego samego dnia miało miejsce oficjalne otwarcie eventu, wieczorem zostało zorganizowane cocktail party na dachu The Dewberry, podczas którego także ocenialiśmy drinki z przepisów dwóch nominowanych blogerów – Natalie Jaco z Arsenic Lace i Elliott’a Clark’a z Apartment Bartender. Po części oficjalnej i ogłoszeniu czyj pomysł był lepszy (brawo Natalie), rozpoczęła się dalsza impreza – Pub Crawl. Dużo drinków, ostryg i jeszcze więcej ostryg – także smażonych w panierce i podanych w burgerze z majonezem limonkowym. Pyszności.
Post udostępniony przez Michał Korkosz (@rozkoszny)
Na dzień następny, lekko zmęczonych i skacowanych uczestników wyciągnęły z łóżek świeżo upieczone ciasteczka Callie, słynne w całym Charleston. Bardzo lekkie, puszyste, maślane, z dodatkami wedle życzeń: od konfitur truskawkowo-miętowych do słonych opcji typu smażony boczek i cebulka. Po zaspokojeniu pierwszego głodu nadszedł czas na pierwszy panel dyskusyjny – Za kulisami marki: Promocja i rozbudowa małego kulinarnego biznesu. Mieliśmy okazję usłyszeć historii i rad Carrie Morey – pomysłodawczynie sieci piekarni i sklepu internetowego Callie’s Charleston Biscuits, a także wypowiadali się Brooks Reitz oraz bracia Lee.
Po pierwszych dyskusjach przyszedł czas na przerwę i Krwawą Mary, a następnie na kolejny panel – Od Bloga do Książki kulinarnej i od nowa: Czego wydawca nie powie Ci przed podpisaniem umowy. Usłyszeliśmy Deb Perelman (autorka najpopularniejszego bloga na świecie Smitten Kitchen), Nathalie Dupree (autorka 15 książek kulinarnych), szef kuchni Nate Collier (culinary program manager marki Le Creuset), a także Stacy Adimando i Max Falkowitz z Saveur, którzy piszą własne książki. Byłem bardzo podekscytowany tym panelem (zresztą jak wszyscy uczestnicy), a wiedza podczas niego zdobyta na pewno w przyszłości mi się przyda. Złote hasło Deb: “Nikt wam tego nie powie, ale znienawidzicie swoją książkę… Tyle razy będziecie na nią patrzeć i na tyle kompromisów będziecie musieli pójść.”
Nastał czas na lunch: prawdziwe BBQ z Południa i kolejne dwa panele. Uczestniczyłem w tylko jednym – Food (is) Culture: How to Talk About Food with Loaded History. Z następnego zostałem porwany do redakcji The Post and Courier, gdyż krytyk i dziennikarz kulinarny Hanna Raskin chciała ze mną porozmawiać. Audycja, w której będę mówić o blogu i pączkach, powinna być wkrótce dostępna.
Rampapapam, doszedłem do momentu właściwej Ceremonii, która miała miejsce w The Dewberry. Impreza była zamknięta, bez telewizji i kamer, gdyż idea nagród dla blogerów jest taka, że sami zainteresowani będą relacjonować wszystko w swoich social media. Ja wam zdradzę, jak to wyglądało zza kulis. Wszystko było onieśmielające: stoliki jak na Złotych Globach, scena, mównica, dwa telebimy, piękni ludzie, taras i szwedzki stół uginający się od krewetek, ostryg, jagnięciny oraz innych pyszności.
Po “to mingle” jak to pięknie jest określane, nadszedł czas na wręczenie nagród. Cała procedura wyglądała bardzo oficjalnie: osoba prezentująca przedstawiała kategorie, a następnie na telebimach pojawiały się krótkie wideo z przedstawieniem blogów nominowanych w danej kategorii. Jako że dla każdej przyznawane były dwie statuetki – Readers’ Choice i Editors’ Choice – w prawie każdym przypadku było po dwóch zwycięzców. Osoba wychodziła na scenę, gdzie odbierała nagrodę i miała czas na krótkie przemówienie. W przypadku zwycięzcy nieobecnego na gali, odtwarzany był filmik od laureatów.
Nadszedł czas na moją kategorię. Chcąc, nie chcąc były to ogromne emocje. Po prezentacji “Rozkośśśny” serce łomotało mi z prędkością zawrotną, a ja traciłem kontakt z rzeczywistością. Pojawiła się informacja, że w tej kategorii zwycięzca jest tylko jeden i zbiera wszystko. Wywołało to szum na sali, a u mnie w głowie myśl, że będzie nią Marta – moja osobista faworytka. Stało się jednak inaczej. Został wyczytany “Rozkoszny”, a ja osłupiałem ze zdziwienia, bo powiedziawszy szczerze, nie wierzyłem nawet w zdobycie jeden statuetki.
Po odebraniu uroczych czerwonych pieprzniczek Le Crueset, które są statuetkami, niezgrabnie trzymając je w ręce zakutej w ortezie, wygłosiłem najbardziej poplątaną mowę jaką możecie sobie wyobrazić.
Najlepsza fotografia kulinarna. Dwie nagrody, jedna noc! Od redakcji i od Was – czytelników. Dziękuję wszystkim, którzy…
Opublikowany przez Rozkoszny Poniedziałek, 2 października 2017
Uściski, gratulacje, wciąż emocje, a ja dalej nie wierzyłem w to co się właśnie stało. Odbyłem rozmowę z Adamem Sachsem – redaktorem naczelnym Saveur – któremu imponuje moja praca (czy ja się rumienię?) i jak stwierdził, dziesiątkom tysięcy czytelników, gdyż w tym roku zostało oddanych 181 tysięcy głosów.
Kate Wood, którą jest moją instagramową koleżanką otrzymała nagrodę w swojej kategorii Najlepszy Słodki Blog od czytelników, a Justin Iso – z którym odbyłem mnóstwo rozmów na temat cukiernictwa – wygrał w tej samej kategorii, lecz Editors’ Choice. Ogromne gratulacje blogowi Kathryn Pauline z Cardamom and Teazwycięskiemu w Najlepszym Debiucie – zapamiętajcie go, bo jeszcze o nim usłyszymy. Mica z Let’s Taco Bout It także wygrała i oczywiście wiele innych. Ich zwycięstwo cieszyło mnie jak moje własne. Szczególne słowa należą się blogowi StrangerTalk – Blogowi Roku. Listę wszytskich zwycięzców znajdziecie tutaj.
Na koniec chciałem jeszcze raz podziękować Wam. Za wsparcie, głosy i za to, że jesteście. Bo wy tworzycie Rozkoszny.pl w takim stopniu jak ja. Dziękuję.
Wasz,
Rozkoszny
PS
Po bardzo krótkim śnie, chętni udali się na farmę Lavington, gdzie podglądaliśmy, jak pielęgnuje się najlepszy ryż w okolicy, a w nagrodę dostaliśmy ryżowy grits, smażone krewetki w domowym sosie BBQ i maślany chlebek kukurydziany. Takim akcentem zakończyła się moja przygodę w Charleston. Bardzo rozkosznie.
15 komentarzy
Niesamowite przeżycie! aż sama ci tego wszystkiego zazdroszczę (choć zdaję sobie sprawę że z moimi umiejętnościami nie miałabym najmniejszych szans haha)
jeszcze raz ogromnie gratuluje wygranej i świetnego pomysłu na wpis 🙂
Dziękuję pięknie, a twoje umiejętności na pewno są lepsze niż myślisz <3
Super nagroda, GRATULUJĘ
Super przygoda, ZAZDROSZCZĘ
Super zdjęcia, ŻYCZĘ DALSZYCH SUKCESÓW
🙂
dziękuję <3
Jeszcze raz ogromne gratulacje 💪💪💪💪
dziękuję pięknie ^^
Niezwykle wzruszająca historia. Uważam, że zasługujesz na te nagrody jak nikt inny i cieszę się z faktu, że mimo tylu przeciwności udało ci się je odebrać osobiście 😃Gratuluję wygranej i życzę samych sukcesów! ❤️
Dziękuję pięknie, ale to wszystko dzięki Wam <3
Jesteś geniuszem kulinarnym. Ogromne gratulacje i oby tak dalej!! ❤️
Dziękuję pięknie 😊🙌
Co tam się działo! Ogromne gratulacje, cieszymy się razem z Tobą! 🙂
Wszystko, na szczęście z happy end’em 😂👌
Bieg z przeszkodami! Niesamowite! Jeszcze raz gratuluję 😉
Dziękuję pięknie, a najważniejsze, że tę metę przekroczyłem 🙂