Jest to kontynuacja serii “Dieta reżimowa – Realia PRL-u a Kuchnia Polska”. Koniecznie przeczytaj pierwszy tekst, o tutaj.
“Czym się różni bar mleczny od Komitetu Centralnego PZPR? Niczym, I tu i tu, ruskie, śląskie, a reszta leniwe.” – jeden z żartów dający się słyszeć w barach szybkiej obsługi opartych na tanich daniach mączno-mlecznych. Władze Polski Ludowej, zgodnie z przyświecającymi jej poglądami, starały się odsunąć w cień celebrowanie posiłków i tradycję kulinarną, utrzymując porządek (fr. régime). Pozytywne postaci z socrealistycznej literatury podjadały suche bułki i piły herbatę nie ustając w zawodowej aktywności. Kuchnia nie miała dostarczać przyjemności, a zaspokajać potrzeby fizyczne, pozwalające na dalszą pracę. Postawiono na kuchnię zbiorową, obsługującą klientów na wielką skalę, wyzwalającą kobiety z niewoli garnka, przejmującą funkcję matki-państwa, które nakłada z kotła odpowiednio kaloryczne porcje. Ten typ myślenia przetrwał wszystkie dekady PRL-u, choć konfrontować się musiał z przeróżnymi przeszkodami w formie smaku i potrzeb Polaków.
Jednym z najbardziej newralgicznych produktów był chleb – symbol życia i podstawa diety. W dziennikach, zapiskach i fachowej literaturze opracowującej standardy życia PRL-u można się natknąć na sprzeczne informacje o jakości pieczywa w okresie “uspołecznionego” piekarnictwa. Do gazet spływały skargi m.in. “Express Wieczorny” donosi, że w archiwum z 1951 roku: “Mamy strzęp z worka zapieczony w chlebie, kawałek drucika, a nawet żelazną munterkę. Ukoronowaniem tych eksponatów świadczących o nieprzestrzeganiu podstawowych zasad higieny jest przyniesiona ostatnio mysz. Bułkę z myszą kupiono w sklepie WSS nr 344 przy ul. Górczewskiej 29“. Nie był to oczywisty obraz piekarnictwa, gdyż krytyka choć się ukazywała, to w bardzo okrojonym zakresie i raczej na marginesach gazet, które z drugiej strony wychwalały dokonania rządu.
W Warszawie tuż przed wybuchem wojny działało 400 piekarni, w 1958 roku było ich już 107, w tym 57 prywatnych. Koncentracja piekarnictwa, likwidowanie zakładów prywatnych i zły system zaopatrzenia powodował zjawiska jakie można opisać na przykładzie Bydgoszczy. “Ilustrowany Kurier Polski” donosił, że jedna, wielka, przeciążona fabryka chleba nie nadąża z wypiekiem. Jednakże został otwarty drugi “gigant” i sytuacja będzie się poprawiać. Miesiąc później czasopismo ubolewało, że nowa fabryka nie spełnia oczekiwań i nadal brakuje chleba. Z drugiej jednak strony Andrzej Fiedoruk w “Prywatne smaki PRL-u” zaprzecza złemu stanu pieczywa: “Ówczesny chleb, a nawet ten z lat 70. wypiekany był na zakwasie, a sposób produkcji i zaopatrzenia sprawiał, że na półki trafiał on jeszcze ciepły. I właśnie w sposobie dystrybucji tkwił problem”.
Chleb stał się także obiektem ideologicznym władzy i symbolem wzniesionym na sztandary podczas strajków i protestów. W literaturze socrealistycznej chleb i bułka były orężem bohatera przykładnego – taki “nie kicha/nie sypia/nie jada/nie ziewa”, kpić będzie później Antoni Marianowski we swoich wspomnieniach. Bohater ludowy jada ubogo, zazwyczaj grochówkę lub kartoflankę, przegryzając je chlebem. Wróg klasowy spędza czas biesiadując w drogich, prywatnych restauracjach. Jada mięsa, pieczenie – pieczywo jest domeną ludzi ubogich. Jednakże chleb też był kojarzony jako symbol ciężkich lat i sposobem walki o przetrwanie – pojęciom bliskim wolności i niezależności. “Chleba i wolności” żądali robotnicy “Cegielskiego”, którzy wyszli na ulicę Poznania 28 czerwca 1956 roku. Nie domagali się oni “mięsa i wolności”, choć właśnie brak tego pierwszego spowodował niezadowolenie społeczne. Pieczywo było tanie i stosunkowo powszechnie dostępne. Można to zauważyć na przykładzie wsi, gdzie w latach pięćdziesiątych spożycie spadło na rzecz produktów białkowych. Chleb miał za zadanie “zapychać” głodnych i kiedy po wojnie zaczęły się pojawiać inne produkty, naturalnie przestał być jedynym źródłem energii.
Jednym z symboli PRL na pewno będzie kanapka – bladawy chleb, najlepiej z kiełbasą lub wędliną. Królowała na stołach, uczniowskich tornistrach, na pikniku, na plaży i oficjalnych uroczystościach. Na zjeździe delegatów Spółdzielni Wydawniczej “Czytelnik” w grudniu 1946 roku gości “poczęstowano herbatą w ogromnych kubkach i bułkami z masłem i kiełbasą” – pisała Maria Dąbrowska. Kanapka oznaczała praktyczność i już nie kojarzyła się z biedą robotniczą, a z codziennością małego mieszkania w bloku. Zawsze z masłem, wędliną – najlepiej kiełbasą – a w piątkowy post z żółtym serem lub jajem zamienionym w pastę.
Ciąg dalszy nastąpi…
Masz pytanie? Skomentuj, napisz!
Podoba się? Udostępnij!
Michał Korkosz
2 komentarze
Fajne te wspominki 🙂
warto wspominać, żeby nie zapominać 🙂