Dobrych cukierni nigdy nie za wiele. Każda ma swój wyjątkowy charakter, ciastkami wręcz opowiadane są historie ludzkie, zdradzane zainteresowania, pasje czy pochodzenie. Na Wilczej otworzyła się mikroskopijna cukiernia, w której 5 osób stanowi tłum. Za ciastka będę się przeciskał.
Lokal jest naprawdę, a to naprawdę malutki. Określenie dessert shop nabiera tu sensu. Po zamówieniu można zjeść przy barze naprzeciwko gabloty cukierniczej albo – na szczęście – wyjść na zewnątrz i zająć jeden z dwóch błyszczących się stolików. Miss Mellow, przywodzi na myśl amerykańskie cukiernie, zresztą morning buns, brownies, bostocki i “kejki” w menu tylko potwierdzają tę tezę. Międzynarodową mozaikę dopełnia sama autorka słodkości Ali Gabillaud – polko-francuska, której wypieki wcześniej można było smakować w warszawskich kawiarniach m.in. Relaks czy Filtry.
Próbuję morning bun, czyli bułeczki drożdżowej brioche, której płaty skrywają maślano-cynamonowe nadzienie, a wierzch hojnie zdobią kryształki cukru. W zestawie z przelewem stanowi śniadaniowe combo (10 zł). Ale może to być także brioszka z czekoladą lub imponująco grube tosty posmarowane serkiem i konfiturą np. malinowo-limonkową, dostępną także na słoiczki.
Kusi, nawet bardzo, tarteletka sezonowa z kremem waniliowym i jagodami (9,50 zł), a w sumie jeszcze bardziej bajecznie wyglądający ptyś z malinami (9,50 zł), który ponoć skrywa w sobie wanilie, czekoladę i pistacje. Jednak intensywnie zielone “kejk” matcha (8 zł) z jaskrawo zieloną polewą kradnie całą moją uwagę. Okazuje się bardzo słodki, matcha wyczuwalna jest w bardziej w polewie, ale to na pewno nie jest przytłaczający czy odważny smak, z którym nie poradzą sobie standardowi konsumenci. Jedynie sami koneserzy matchy mogą być trochę niepocieszeni.
Nie mogłem nigdy zrozumieć, dlaczego najlepsze warszawskie cukiernie nie potrafią zaparzyć dobrej kawy, a przecież z ciastkiem stanowi ona duet idealny. Miss Mellow przerywa tę jakże niefortunną pasę. Kawę mają z Javy, więc całkiem przyjemnie. Ekspres nie jest cały czas molestowany, w menu także przelewy. Do tych ultrasłodkości wręcz wypada zamówić czarną.
Brakowało mi w Warszawie takiej cukierni. Nieklasycznej, nie tylko z wuzetką i szarlotką, nie z perfekcyjnymi słodkościami na wzór francuski (kocham was, i tak), czy nie takiej z ciastkami przypominającymi asteroidy. Domowej, wręcz przyjacielskiej. Takiej na brownie, które równie dobrze można samemu zrobić w zaciszu własnej kuchni. Miss Mellow pieści i rozpieszcza, zupełnie jak Christina Tosi w Milk Barze w Nowym Jorku. Brakuje tylko ciasta z mleka po płatkach kukurydzianych. Zrobiło się słodko.
Byłeś? Daj znać, co myślisz! Udostępnij i oznacz osoby, z którymi byś tam poszedł, a może Cię zabiorą!
Wasz,
Rozkoszny